Teraz troszeczkę wieczornie, troszeczkę weekendowo...
Może by tak nad wodę? No na razie chyba tylko na zdjęciach.
Jak dobrze, że są zdjęcia i w każdej chwili można wracać do tych miejsc, do których chciałoby się wracać.
Na weekend, nad staw. Zdjęcia wykonałem nad stawem w Łagiewnikach.
niedziela, 23 maja 2010
sobota, 22 maja 2010
wtorek, 18 maja 2010
Kocham winyle
Co jest takiego w tych czarnych i nie tylko czarnych 7, 10 czy 12 calowych krążkach? Przede wszystkim piękno i dźwięk. Nie ukrywam, że większość mojej płytoteki znajduje się na płytach CD (tudzież SACD czy DVD-A). Takie po prostu są czasy i jakby nie patrzeć nie wszystko dostępne jest na winylach. Ale to właśnie do nich mam największy sentyment. Sceptycy mówią, że nieporęczne, że trzeszczą, że coś tam. Tak, trzeba przyznać im rację, że niewątpliwie brzmią inaczej. Według mnie dużo lepiej. Oczywiście, że wszystko zależy od masteringu, od produkcji materiału. Ale ta sama płyta (jeśli chodzi oczywiście o zawartość) ma znacznie lepsze, ciekawsze i cieplejsze brzmienie na analogu niż na srebrnym czy złotym krążku CD. Tak szanowni audiofile – nawet na złotym. A o zgrozo nie ma nic gorszego jak nieudolny remastering z płyty gramofonowej na kompaktową. Najszybszą i prostą metodą jest "czyszczenie" poprzez nadmierne podbijanie wysokich częstotliwości. Taki zapis brzmi nawet nie tyle sterylnie, ile wręcz nienaturalnie. Nie będę tutaj rozpisywał się o historii płyty, o jej specyfikacji technicznej bo o tym możecie poczytać ot w Wikipedii czy na pierwszym lepszym blogu jakiegoś winylomaniaka. Chcę jedynie podzielić się swoimi wrażeniami. Obcowanie, bo do dobre słowo z płytą analogową przyprawia o wypieki już od delikatnego jej wyjęcia z półki i wzięcia w ręce. Piękna, duża okładka, często z różnymi niespodziankami ukrytymi wewnątrz. Choćby nie wiem jak starał się wydawca to nie da Wam tego kompakt. Wystarczy wziąć do ręki chociażby wydanie pierwszej płyty The Alan Parsons Project Tales of Mystery and Imagination (1976), czy płyt Pink Floyd. Jeśli widział ktoś z Czytelników te wydania to wie co mam na myśli. A jeśli do tego widział szesnastopłytowy box z dyskografią Pink Floyd Oh By The Way wydany w 2007 to tym bardziej mnie rozumie. Box ładny, nie można powiedzieć, ale też drogi. A niektóre wydania w postaci mini replica vinyli – koszmar. Czcionka zamazana, nic ni widać, wielkość literek mikroskopijna. Do tego masa błędów w poligrafii. Jako replika winyla na CD dosyć ładna jest remasterka III (1970) Led Zeppelin, ale to dopiero wydanie analogowe z dużą kręcącą się okładką rzuca na oba kolana.
Wróćmy dalej do naszego odsłuchu. Gdy już mamy płytkę w rękach, sprawdzamy wizualnie jej stan, czy nie ma jakiś śladów palców, zbytniej ilości kurzu lub pyłków. Jak dla mnie jedyny minus tych płyt to właśnie ich elektrostatyka, a w rezultacie osiadanie-przyciąganie kurzu. Ale przecież fizyki się nie oszuka. Nastawiamy płytę i zaczynamy odsłuch. Igła przesuwa się po kręcącym nośniku wydobywając przy tym nieprzyzwoicie piękne brzmienie, które co wrażliwsze uszy może doprowadzić do cudownego szału. Do odsłuchu płyt analogowych w odróżnieniu od kompaktów trzeba się bardziej przygotować. Dotyczy to także sprzętu. Poza tym, według mnie to właśnie słuchanie z "placków" uczy prawdziwego słuchania i poznawania muzyki. Wrzucając do napędu płytę CD, czy plik do odtwarzacza często o nim zapominamy, gra sobie gdzieś bezwiednie. Analog znacznie bardziej przyciąga uwagę, do tego szkoda aby grał "na próżno", prawda?
O wszystkie płyty czy inne nośniki, jeśli nam tylko na nich zależy należy dbać. Tak samo jest ze sprzętem. W przypadku płyt gramofonowych jak i samych gramofonów dbać trzeba ciut bardziej. Jeśli dbamy o płyty, kontrolujemy nasz gramofon, mamy dobrą igłę, wkładkę i dobrze wyważone ramie to możemy słuchać spokojnie i długie lata cieszyć się swoimi ukochanymi płytami.
Wybierając się od czasu do czasu na tak zwane miasto, warto rozejrzeć się czasem za jakimś płytami z tzw. drugiej ręki, warto również przeszperać serwisy aukcyjne. Uwierzcie mi, że nierzadko można trafić na naprawdę wspaniałe okazy, w dobrym stanie i za rozsądne pieniądze.
Ostatnio zrobiła się moda na duże krążki. Te już nie tylko są czarne (dlatego celowo nie używam zwrotu "czarna płyta"). Możemy kupić muzykę na czerwonych, białych, zielonych, perłowych.... przezroczystych krążkach. Ba, nawet na kolorowych, przyozdobionych na przykład zdjęciem okładki (są to tzw. "picture disc").
W tej chwili nawet większość nowych płyt wydawana jest równolegle jako edycje kompaktowe i winylowe. Niestety ze względu na technologię produkcji oraz nakłady te drugie są droższe. Jednakże w zamian otrzymujemy krążki lepszej jakości niż przed laty. Są to najczęściej płyty 180 gramowe, a m.in. w Japonii i kilku europejskich tłoczniach specjalizujących się w tłoczeniu płyt audiofilskich produkowane są już płyty o wadze 200 gram. Co to daje? Przede wszystkim większą trwałość i stabilność płyty. Nośnik taki brzmi jeszcze lepiej, jest cięższy przez co podczas odtwarzania mniej „faluje”. Grube płyty, jeśli nie są oczywiście zniszczone prawie nie trzeszczą. Nie sposób ich nie pokochać.
Tak naprawdę płyta winylowa to coś więcej, niż tylko muzyczny nośnik. Entuzjaści tego formatu – do których oczywiście również i ja się zaliczam – zwracają uwagę na metafizyczne doznania związane z obcowaniem z nim. Magia bije z dużego, perfekcyjnego, okrągłego kształtu, zapachu, koloru, piękna całej poligrafii.
Jako ciekawostkę podam, że w Polsce nie ma ani jednej tłoczni płyt analogowych. W Polsce do początku lat 90. ubiegłego wieku płyty gramofonowe produkowano i tłoczono m.in. w Polskich Nagraniach Muza w Warszawie i w Zakładach Tworzyw Sztucznych Pronit-Pionki w Pionkach. Obecnie płyty części polskich artystów tłoczone są w większości w Czechach. Najbliżej nas do dyspozycji mamy jeszcze tłocznie w Niemczech. Im dalej na zachód tym lepiej.
Miałem darować sobie opisywanie procesów i opisywanie specyfikacji nośnika. Jednakże dla leniwych, co to im się nie chce szukać przedstawiam w skrócie to jak powstaje taki nośnik:
1. Materiał trafia do tłoczni.
2. Najpierw nagrywarka z diamentowym rysikiem ryje w płycie z acetatu pierwotną wersję nagrania. (Acetat to rodzaj żywicy akrylowej)
3. Następnie acetatową płytę pokrywa się warstwą chromu, po to by ją utwardzić.
4. Kolejny proces polega na odbiciu płyty-matki w aluminium
5. Otrzymujemy negatyw.
6. Dopiero negatyw, jak pieczęć, odciska swoje kopie w czarnym (lub innym) tworzywie zwanym winylem.
Dla Czytelników, do których dociera bardziej przekaz wizualny zamieszczam link do filmiku. 5 minutowe wideo pokazuje proces produkcji płyt winylowych w wytwórni Gotta Groove Records.
Gotta Groove Records - "Groove With Us" from Nick Cavalier on Vimeo.
Mam nadzieję, że teraz chociaż na trochę zmienicie sposób patrzenia na ten nieśmiertelny nośnik.
I proszę pamiętać, że odtwarzacz, który odtwarza takie płyty to nie jest adapter tylko gramofon. Jeśli już coś w gramofonie można nazwać „adapterem” to jest nim ramię, na którego końcu znajduje się wkładka – oczywiście gramofonowa.
Miłego słuchania!
PS. Na osłodę na stronach tej samej wytwórni możecie zobaczyć sobie kilka kolorowych płytek. Link do GGR.
Etykiety:
alanog,
gramofon,
muzyka,
nowa płyta,
winyl
Recenzja trochę szowinistyczna
Gdy kilka miesięcy temu usłyszałem wiadomość, że Emmanuelle Seigner wydaje album nie powiem, że mnie to nie zainteresowało. Tym bardziej, że wówczas przez świat i mass media przelewała się z jednej strony fala krytyki, z drugiej zaś oburzenia na osobę Romana Polańskiego – męża artystki. Seigner, jej piersi i inne wdzięki pamiętamy przede wszystkim z ról w filmach Polańskiego – Frantic czy Gorzkie gody. Odetnijmy się jednak od tego, bo aktorką jest nawet niezłą, tylko kompletnie nie wyobrażałem jej sobie w roli wokalistki. No i proszę jakie zaskoczenie. Jak się dowiedziałem od ponad trzech lat jest wokalistką francuskiego zespołu rockowego Ultra Orange & Emmanuelle. Ale nie ten projekt jest przedmiotem moich zachwytów. W lutym tego roku wydała solowy album Dingue i zagrała serię koncertów, głównie w Europie. Dingue to jedenaście zgrabnych piosenek, równych, bardziej lub mniej spokojnych. Mimo nastrojowych ballad jest też tutaj kilka potencjalnych rockowych przebojów. Nie mam niestety pojęcia o czym artystka śpiewa gdyż album w całości jest po francusku. Z tego powodu ta płyta przebojem nie będzie. Na szczęście Seigner nie o to chodziło. Wracając do języka – o czym by nie śpiewała, brzmi to naprawdę ładnie. I przyjemnie. Mój faworyt to utwór „La Dernière Pluie”, duet z melorecytującym Iggy Popem. Na płycie jest też drugi gość, Roman Polański - mąż artystki. On z kolei pojawia się w utworze "Qui ętes-vous?" Co by nie mówić płyta mnie pozytywnie zaskoczyła. Nie jest to krążek, który rzuca na kolana i nie taką płytą miał też być, ale można go sobie spokojnie zapodać na wieczór. Jest ambitnie i przyjemnie i mam wrażenie, że o to chodziło. Płyta dobrze smakuje też rano, zwłaszcza gdy aura za oknem nie zachęca do spiesznego opuszczenia lokum. Miało być szowinistycznie, a chyba nawet nie było.
Etykiety:
Dingue,
Emmanuelle Seigner,
Polański,
recenzja
niedziela, 16 maja 2010
Limited Liability Sounds - Minimus Clangor
Po blisko dwóch latach Limited Liability Sounds powraca z zupełnie nowym materiałem, tajemniczo zatytułowanym Minimus Clangor. Album składa się z dziesięciu równych-nierównych noisowych aktów. Może nie od razu powodują ból uszu, włosów, kości i zgrzyt zębów, ale mają swój bolesno-cielesny urok. Każdy z nich z osobna został stosownie przyodziany w grafikę mojego autorstwa. Dziesięć noise-kompozycji żadnego słuchacza nie pozostawi obojętnym. Dla co wrażliwszego ucha kochającego tonąć w dźwiękowym sosie hałasów pozostaje uczucie niedosytu. Warto było czekać! Naprawdę niesamowity album i według mnie jak do tej pory najlepszy ze wszystkich LLS-ów.
Przydatne linki:
Album do pobrania
Album ze zdjeciami Minimus Clangor
Album na CD
Etykiety:
2010,
albumy,
larch records,
lls,
minimus langor
sobota, 15 maja 2010
Ostatnio dużo się dzieje...
Oj tak... Tydzień temu była Lubola, dzisiaj Warszawa, ale nie wyszło. Spacer po Łazienkach musi poczekać co najmniej dwa tygodnie... ehh. Do tego remont kuchni na głowie, który liczę - jak i reszta domowników też - zakończy się najdalej w następną sobotę. Oby, oby... Bo ten remont, trwający już od niemal tygodnia nas wykończy. Dzisiaj wstaliśmy dobrze po 10, co się w zasadzie od dawna nie zdarzyło.
W następny poniedziałek gramy koncert (zapraszamy, zapraszamy!). Jutro ma wpaść Adam i będziemy (chyba) wprowadzać ostatnie ustalenia.
W poniedziałek nowe LLS, bardzo dobre! Tutaj można zobaczyć przygotowaną przeze mnie galerię, towarzyszącą wydawnictwu. Na YouTube znajduje się wideo do utworu "Contemprix" promujące album. Warto zobaczyć.
Najbliższe tygodnie, a także i miesiące upłyną dosyć pracowicie. Piszę tekst o... (to na razie niespodziewanka) do...(jak wcześniej) :), zostało także przepisanie rękopisu i częściowe zredagowanie artykułu P. Witolda Hryniewieckiego o bitwie pod Starą Wsią i Poddąbrową z UPA i Niemcami oraz walki pod Ulhówkiem z UPA.
Pewnie gdzieś w połowie czerwca zabieram się za pracę nad Insomnią, która prawdopodobnie ukaże się jeszcze w tym roku. Ogromnie się cieszę, że będę mógł współtworzyć ten album.
Szkoda tylko, że wiosny nie ma. Może nie jest zimno, ale chłodno. Do tego od trzech dni często pada. No mogłaby ta wiosna już do nas przyjść.
Przez ten remont nawet nie mam czasu na spokojnie słuchanie muzyki, ani oglądanie czegokolwiek. Nawet dzisiaj w Trójce przegapiłem Markomanię. Lada dzień będzie nowe DVD Porcupine Tree "Anesthetize". Mam nadzieję, że do tego czasu prace się skończą i będę mógł spokojnie zasiąść w fotelu i obejrzeć. Zwiastun wygląda imponująco.
Tymczasem odczuwam całkiem spokojne zmęczenie, a to oznacza porę na spanie.
Miłego weekendu!
Najciekawsze płyty kwietnia (i początku maja)
1. Still Light - Lything
2. Robert Gawliński - Kalejdoskop
3. Pogodno - Wasza wspaniałość
4. De Press - Myśmy Rebelianci: Piosenki Żołnierzy Wyklętych
5. Limited Liability Sounds - Minimus Clangor
2. Robert Gawliński - Kalejdoskop
3. Pogodno - Wasza wspaniałość
4. De Press - Myśmy Rebelianci: Piosenki Żołnierzy Wyklętych
5. Limited Liability Sounds - Minimus Clangor
niedziela, 9 maja 2010
Lubola - Majówka 2010
Właśnie wróciłem z żoną z kilkudniowego wyjazdu do Luboli. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z tej wyprawy do. Lubola to wspaniała wieś, wspaniałe miejsce i okolica. Niezwykle inspirująca. Zawsze kojarzyła mi się z czymś niesamowitym, z ciszą i spokojem. Z latami dzieciństwa i chyba z najwspanialszymi przygodami. Gdy zawsze tam powracam czuję się wspaniale.
Zdjęcia zrobiłem w okolicy kanału wypływającego z zalewu Jeziorsko, lasu pod Pęczniewem, pól pomiędzy Lubolą, Ferdynandowem i Jadwichną oraz stawu na Ferdynandowie.
Zobaczcie na zdjęciach chociaż namiastkę tej okolicy.
Na ostatnich zdjęciach (głownie na przedostatnim) znajduje się mała "ciekawostka" na którą natrafiłem w krzakach...
Zdjęcia zrobiłem w okolicy kanału wypływającego z zalewu Jeziorsko, lasu pod Pęczniewem, pól pomiędzy Lubolą, Ferdynandowem i Jadwichną oraz stawu na Ferdynandowie.
Zobaczcie na zdjęciach chociaż namiastkę tej okolicy.
Na ostatnich zdjęciach (głownie na przedostatnim) znajduje się mała "ciekawostka" na którą natrafiłem w krzakach...
Subskrybuj:
Posty (Atom)