czwartek, 25 listopada 2010

Zmarł Peter "Sleazy" Christopherson


(27 II 1955 - 24 XI 2010)


Nie lubię takich dni, nie lubię takich wiadomości... Według informacji zamieszczonych na stronie Coil, Peter Christpherson zmarł w nocy z 23 na 24 listopada we śnie. Miał 55 lat. To On stworzył m.in. Throbbing Gristle, Psychic TV, Zos Kia, Coil czy The Threshold HouseBoys Choir, a ostatnio także SoiSong. Ponadto był twórcą kilkudziesięciu teledysków, współpracował m.in. z Ministry, Almondem, NIN, Rage Against the Machine, Sepulturą, Robertem Plantem i Yes.
Obok Storma Thorgersona i Aubreya 'Po' Powella, był jednym z twórców brytyjskiej agencji artystycznej Hipgnosis, która przygotowywała okładki albumów dla takich twórców i zespołów jak m.in Peter Garbriel Pink Floyd, AC/DC, Led Zeppelin, UFO czy Genesis. Lista Jego projektów, Jego albumów jest ogromna. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć jak wielka jest to strata.

środa, 3 listopada 2010

Wysmakowany pop: Bryan Ferry - Olympia

Pamiętają Państwo zespół Roxy Music? Na początku lat ’70 założyło go dwóch niezwykłych gentelmenów: Bryan Ferry, który w roli wokalisty pozostał w nim do końca oraz jeden z najzdolniejszych producentów Brian Eno, który po niespełna dwóch latach działalności opuścił grupę. W 1983, rok po nagraniu zacnego albumu Avalon zespół się rozpadł, a jego członkowie, podobnie jak wcześniej m.in. Eno skupili się już tylko i wyłącznie na swoich solowych przedsięwzięciach. Ciekawym zbiegiem okoliczności właśnie w październiku tego roku zostały wydane kolejne solowe albumy Eno (Small Craft on a Milk Sea, Warp) i właśnie Olymipa (Virgin Records) Ferry’ego.

Słowo wstępu o płycie. W śród wcześniejszych solowych dokonań tego artysty zdarzały się albumu lepsze i trochę gorsze. Do najlepszych można na pewno zaliczyć Boys and Girls (1985), Bête Noire (1987) i As Time Goes By (1999), który zawierał stare przeboje w nowych, trochę jazzowych aranżacjach. W następnej dekadzie nagrał jeszcze dwa przyzwoite albumy i zamilkł na ponad trzy lata. Teraz powrócił z nowym i świeżym materiałem. Pierwsze wrażenia po przesłuchaniu miałem trochę skrajne. Z jednej strony płyta nie wnosi niczego nowego, ale biorąc pod uwagę te kryteria, to poza Roxy Music Ferry nigdy nie rzucał aż tak na kolana. Po prostu trzymał swój (zazwyczaj wysoki) poziom i styl. Z tą płytą jest podobnie, chociaż mam mieszane uczucia, bo Olympia to coś więcej niż po prostu dobra płyta. Sporo tutaj świeżych brzmień, jak na przykład w moim ulubionym utworze "Shameless". Ale znajdują się także wspaniałe kontrasty chociażby wyciszony i poruszający "Song To The Siren". Produkcja muzyczna całości jest bardzo wysmakowana, głos Ferry’ego jakby się nie zmieniał i do tego otrzymujemy naprawdę dobre teksty.

Większość kompozycji autor współtworzył z Davidem A. Stewartem, czyli drugą połową duetu Eurythmics. Ale takich gości jest tutaj więcej, m.in. gitarzysta Roxy Music Phil Manzanera, Steve Winwood ("No Face, No Name, No Number") oraz reprezentanci młodszego pokolenia: Scissor Sisters i Andy Cato z elektronicznego projektu Groove Armada. To właśnie temu ostatniemu zawdzięczamy wspaniałe, zapadające w pamięć dźwięki "Shameless". Co ciekawe ten sam utwór, ale w nieco zmienionej formie pojawił się na ostatniej płycie tego duetu – "Black Light", wydanej w styczniu tego roku. Jednakże wersja z Olympii w moim mniemaniu bije poprzedniczkę na głowę.

Olympia to dziesięć inteligentnych i świetnie skrojonych piosenek zmieszczonych w pięćdziesięciu minutach. Tylko tyle i aż tyle. Idealna płyta popowa. Dobrego, ale naprawdę dobrego, mocnego popu nigdy nie jest za wiele, zwłaszcza w ostatnich latach, bo wbrew pozorom powstaje dużo zwyczajnego chłamu. Nieprzekonanych odsyłam do radia, gdzie można (podobno) czasem usłyszeć singiel – "You Can Dance", utwór otwierający album. Ale nie potwierdzam, bo radia w zasadzie przestałem słuchać kilka lat temu.
Jeszcze na koniec słowo o edycjach. Ich są bodajże cztery: pierwsza – wersja podstawowa z jedną płytą, druga wersja, poszerzona o dysk DVD zawierający film "The Making Of Olympia" i teledysk do "You Can Dance", trzecia wersja to "deluxe limited": w dużym i pięknym opakowaniu otrzymujemy zestaw z wersji numer dwa (CD+CVD) wzbogacony o kolejny bonusowy dysk CD z remiksami, wersjami instrumentalnymi itd. I po czwarte – wersja na winylu. Czego chcieć więcej? Chyba tylko takich płyt.

Ocena 4+/5

poniedziałek, 1 listopada 2010

Shine On You Crazy Diamond

Remember when you were young,
You shone like the sun.
Shine on you crazy diamond.
Like black holes in the sky.
Shine on you crazy diamond.
You were caught in the crossfire
Of childhood and stardom,
Blown on the steel breeze.
Come on you target for faraway laughter,
Come on you stranger, you legend, you martyr, and shine!
You reached for the secret too soon,
You cried for the moon.
Shine on you crazy diamond.
Threatened by shadows at night,
And exposed in the light.
Shine on you crazy diamond.
Well you wore out your welcome
With random precission,
Rode on the steel breeze.
Come on you raver, you seer of visions,
Come on you painter, you piper, you prisoner and shine!


Nobody knows where you are,
How near or how far.
Shine on you crazy diamond.

Pile on many more layers,
And I'll be joining you there.
Shine on you crazy diamond.

And we'll bask in the shadow of yesterday's triumph,
Sail on the steel breeze.
Come on you boy child, you winner and loser,
Come on you miner for truth and delusion and shine!


Na teraz, i na zawsze. A czemu akurat dzisiaj? Wydaje mi się, że jakoś szczególniej pasuje do dzisiejszego dnia...

czwartek, 21 października 2010

Jest już "Places"!

Z przjemnością donoszę iż dzisiaj odebrałem z drukarni okładki do naszego nowego albumu Places. Część płytek jest już skonfekcjonowana i od jutra zaczynam wysyłkę. Reszta zamówień zostanie zrealizowana w najbliższy poniedziałek, w dniu premiery. Serdecznie zapraszamy. Album można zamawiać na stronie Larch Records, klikając tutaj.










Jak Wam się podoba? :)

środa, 20 października 2010

The Legendary Pink Dots - Seconds Late For The Brighton Line

W pierwszym tygodniu października ukazał się nowy bodajże 27 studyjny album The Legendary Pink Dots zatytułowany Seconds Late For The Brighton Line. Chyba 27, bo długo liczyłem płyty Kropek na swojej półce. Gdy pominąłem single, EP’ki, wydawnictwa zbiorowe, kompilacje i płyty koncertowe to stanęło na liczbie 27 (słownie: dwadzieścia siedem). Jeśli coś przeoczyłem to bardzo przepraszam, ale określenie ilości nagrań w przypadku tego zespołu, podobnie jak np. Nurse With Wound jest niemalże niemożliwe.
Legendarne Różowe Kropki to brytyjsko-holenderska grupa, która głównie za sprawą nieodżałowanego Tomka Beksińskiego ma w naszym kraju sporą grupę fanów – a raczej wyznawców. Prawda jest taka, że ten zespół albo się kocha i kocha jego muzykę, albo... się go nie znosi, przede wszystkim za sprawą wokalisty-proroka Edwarda Ka-Spela obdarzonego jak sam mówi "nieludzkim głosem".

Przez skład "Kropek" przewinęło się plus minus około trzydziestu osób. Od początku ich trzon stanowi wspomniany Edward Ka-Spel oraz klawiszowiec Phil Knight bardziej znany jako The Silverman. Aktualnie w składzie znajduje się jeszcze znakomity holenderski gitarzysta Erik Drost, wcześniej znany m.in. z formacji Girlfriends oraz dźwiękowiec Raymond Steeg (jest to jedyny znany mi zespół, który w swoim składzie zamieszcza inżyniera dźwięku). W podobnym składzie LPD nagrywało na początku tej dekady lecz towarzyszył im (prawie od dwudziestu lat) saksofonista Niels van Hoorn, który w ubiegłym roku odszedł z zespołu, po to aby zająć się własnym projektem – Strange Attractor. Chwilę przed nim grupę opuścił też gitarzysta Martijn de Kleer i to właśnie na jego miejsce powrócił Drost.

W takim czteroosobowym składzie: Ka-Spel, The Silverman, Drost i Steeg powstał najnowszy album Seconds Late For The Brighton Line, który dobrze określa słowo: zjawiskowy. Po pierwsze, nowy krążek jest znacznie lepszy od poprzedniego Plutonium Blonde (2008) i jest najlepszym materiałem jaki wydały Różowe Kropki od czasów The Whispering Wall (2004). Po drugie cieszę się, że do składu powrócił utalentowany Erik Drost, który będąc zarazem najmłodszym członkiem grupy wnosi tam dużo świeżości. Nie znoszę gitarzystów, którzy lubują się w solówkach. Lubię, gdy gitara podkreśla brzmienie i dodaje, choćby nawet najdelikatniej, charakter kompozycji. Na nowej płycie słychać to w utworach "No Star Too Far" oraz "Someday".

Drost ma w ogóle specyficzną technikę gry na gitarze: jako leworęczny gitarzysta, gra na gitarze dla praworęcznych... i nie było by w tym nic dziwnego (tak w latach ’60 grał Hendrix) gdyby nie fakt, iż gitara jest odwrócona. Wieść, iż on powraca, bardzo mnie ucieszyła i jakoś specjalnie nie opłakiwałem odejścia de Kleera. Natomiast, szokiem było odejście wspomnianego van Hoorna. Bałem się, że bez niego każde kolejne dzieło LPD będzie przypominało solowe albumy Ka-Spela i Silvermana. Teraz jestem spokojny. Owszem, szkoda mi że nie ma już tutaj całej palety najróżniejszych saksofonów od sopranowego do basowego, fletu, klarnetu i innych dziwnych instrumentów dętych (często własnej konstrukcji), ale od strony muzycznej zespół poradził sobie bardzo dobrze. Album brzmi naprawdę pięknie i mija trochę czasu nim słuchacz dokładnie się z nim osłucha. Nie jest tak transowy, agresywny i nacechowany elektronicznymi natręctwami jak płyty LPD z lat ’90. Sporo tutaj gitary, klawiszy, a elektronika potraktowana została jako najlepsza przyprawa i dodaje smaku oraz kolorytu nowym "Kropkom". Chyba najbardziej transowym kawałkiem jest trzynastominutowa kompozycja "Ascension". Jak zawsze w przypadku tego zespołu, wspaniałe dźwięki zostały ubarwione oryginalnymi tekstami autorstwa Proroka Ka-Spela.

Dziewięciu nowych kompozycji (tyle liczy zawartość CD) słucha się bardzo dobrze. Zadziwiające, że przy takiej ilości wydawnictw ten zespół wciąż potrafi zaskakiwać i nie postawił jeszcze ostatniej Różowej Kropki nad "i" w wyrazie "Pink". Najnowsze dzieło Seconds Late For The Brighton Line należy traktować szczególnie także z tego względu. iż grupa w tym roku obchodzi swoje trzydziestolecie działalności.
Mój znajomy zwrócił też uwagę na szatę graficzną wydawnictwa, do której LPD jakby wcześniej nie przywiązywało większej wagi. Nowa płyta została wydana w bardzo ładnym, aczkolwiek prostym digipaku, na którym znajdują się tajemniczy liczby i literki S L F T B L [Seconds Late For The Brighton Line].
A na koniec dodam jeszcze, że wiosną przyszłego roku – prawdopodobnie w kwietniu – The Legendary Pink Dots ponownie zawitają do Polski z serią koncertów.

Ocena: 6/6

sobota, 16 października 2010

Moje ukochane książki

Kiedyś pisałem o płytach i utworach dla mnie najważniejszych, ukochanych – a tym razem piszę o książkach… Dwadzieścia dwóch autorów i autorek oraz ich powieści, opowiadania i nawet jeden poemat… Zapraszam do lektury!






1. James Joyce - Ulisses
Joyce'a mógłbym w zasadzie umieścić tutaj całego, ale wybrałem tę jedną, jedyną. Ulisses i po nim już nic ie było takiej jak przedtem. Dłużej się go odkrywa jak czyta. Arcydzieło literatury.

2. Herman Hesse - Wilk stepowy
Kolejny z najważniejszych dla mnie pisarzy. Demian, Siddhartha, Gra szklanych paciorków... lista jest długa, ale wybieram Wilka... ponieważ jest to trochę książka o mnie. Kiedyś napisałbym, że nawet bardzo i kto wie czy nie byłaby na miejscu wyżej.

3. John Steinbeck - Grona gniewu

Latem tego roku odświeżyłem sobie większość dzieł tego noblisty. Wielu krytyków z pewnością by się ze mną nie zgodziło i uznało za ważniejsze Na wschód od Edenu. No ale podchodzę do tego w sposób subiektywny dlatego - Grona gniewu. Zresztą jakiś czas temu pisałem tutaj o tej powieści.

4. Tomasz Mann - Czarodziejska góra / Doktor Faustus

5. Paweł Huelle - Castorp
Czekam na nową powieść lub jakieś opowiadanie. Z ostatnich rzeczy jakie napisał Castorp zachwycił mnie najbardziej. Poza nim: Weiser Dawidek (debiut) oraz Opowiadania na czas przeprowadzki. Nawiązanie do Czarodziejskiej góry Manna. Pomysł, budowa utworu, język i ta tajemnicza magiczność. Jak dla mnie najlepsza rodzima książka ostatniej dekady. Zarówno stary Gdańsk, jak secesyjny Wrzeszcz, czy kuracyjny Sopot przydają tej lekturze niezapomnianego klimatu.

6. Eliza Orzeszkowa - Nad Niemnem
Niegdyś omijałem szerokim łukiem, aż się w końcu zabrałem. Jedna, jeśli w ogóle nie najlepsza polska powieść. I te rozbudowane opisy...

7. Herbert George Wells - Wojna Światów

8. Howard Philips Lovecraft - Zew Cthulhu / Kolor z przestworzy / Muzyka Ericha Zanna
Trzy fantastyczne opowiadania mistrza literatury grozy.

9. Władysław Reymont - Ziemia Obiecana

Najlepsza książka o moim mieście.

10. Charles Dickens - Klub Pickwicka
Język, humor, styl.

11. Bret Easton Ellis - Księżycowy Park




12. Michaił Bułhakow - Mistrz i Małgorzata

13. Edgar Allan Poe - Zagłada domu Usherów / Ligeja

14. J. K. Rowling - Harry Potter i więzień Azkabanu / Harry Potter i Zakon Feniksa
Przyznaję, że do serii książek z przygodami Harry'ego Pottera podchodziłem sceptycznie i dosyć późno się do nich przemogłem. Po lekturze całej wszystkich tomów stwierdziłem, że byłem strasznym mugolem bo to... fantastyczna literatura dla każdego, niezależnie od wieku. Wybieram dwie części (trzecią i piątą), które podobały mi się najbardziej. Na pewno jeszcze kiedyś wrócę do tych przygód, a pani Rowling jest naprawdę, hymm... co tu dużo mówić – geniuszem.

15. Stephen King - Lśnienie / Martwa strefa / Stukostrachy
Aż trzy powieści, ale nie potrafiłem zdecydować się na jedną.

16. Arthur Conan Doyle - Pies Baskerville'ów

17. Gustaw Herling-Grudziński - Inny Świat

18. Aleksander Sołżenicyn - Archipelag GUŁag
Monumentalne dzieło o zbrodniczej działalności systemu komunistycznego w ZSRR

19. Franz Kafka - Zamek
Ponadczasowa powieść. Ostatnia i wg mnie najgenialniejsza spośród trzech powieści tworzących tzw. "Trylogię samotności" (Ameryka, Proces). Czasem mam wrażenie, że świat tajemniczego K. jest także moim codziennym światem...

20. Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi

21. Emily Brontë - Wichrowe Wzgórza
Ujmująco o miłości, w sposób jaki już się (niestety nie pisze).

22. Thomas Stearn Elliot - Ziemia jałowa
Doskonały poemat i zarazem jeden najważniejszych utworów poetyckich XX wieku.

czwartek, 14 października 2010

Czterdzieści lat dworu Karmazynowego Króla

King Crimson: In The Wake of Poseidon / Islands


O tym zespole powiedziano i napisano już chyba wszystko: tysiące recenzji płyt, kilka książek oraz prace magisterskie i teksty muzykologiczne. To bez wątpienia jeden z zespołów wszechczasów i jeden z tych, który z dwoma małymi przerwami istnieje ponad 40 lat. Przez dwór Karmazynowego Króla przewinęło się wielu znakomitych, jeśli w ogóle nie najwspanialszych muzyków drugiej połowy XX wieku, m.in. John Wetton, Greg Lake, Bill Bruford, Tony Levin, Gordon Haskell, czy Mel Collins. Królem Dworu pozostaje wciąż genialny Robert Fripp – wirtuoz gitary, mellotronu, pionier gitarowych soundscape’ów i współtwórca techniki nagrywania zwanej Frippertronics. Fripp od wielu lat przyjaźni się ze Stevenem Wilsonem (Porcupine Tree, No-Man), który jest nie tylko muzykiem, ale i producentem, a w ostatnim czasie propagatorem dźwięku przestrzennego.

W 2008 roku Wilson zaproponował Frippowi, aby na nowo przemiksować studyjne albumy King Crimson. Fripp na tę propozycję przystał i na jesieni 2009 roku pojawiły się trzy wznowienia płyt Karmazynowego Króla: epokowe In The Court Of The Crimson King (1969), Lizard (1970) i Red (1974). Minął rok i na sklepowe półki trafiły kolejne dwa wznowienia: In The Wake Of Poseidon (1970) oraz Island (1971). Jak można zauważyć płyty nie są wydawane chronologicznie. Łącznie wszystkich wznowionych na "czterdziestolecie zespołu" wydawnictw ma być dwanaście i mają ukazywać mniej więcej po dwa na rok.

Albumy wydawane są w przepięknych digipakach wsuwanych w kartonowe pudełka, ponadto każde wydawnictwo zawiera obszerną książeczkę no i co najważniejsze – płyty z nowym miksem autorstwa Wilsona i Frippa: CD oraz DVD-Audio. Zestaw CD zawiera materiał podstawowy oraz trochę dodatków. Natomiast zawartość dysku DVD-A to prawdziwa muzyczna uczta i gratka dla fanów zespołu: utwory podstawowe w dźwięku przestrzennym (5.1), wysokiej jakości stereo o rozdzielczości bitowej 24bit i częstotliwości próbkowania 96kHz, oryginalny mix z lat ’70 oraz mix z wydania z okazji jubileuszu trzydziestolecia grupy. Do tego znajduje się także masa dodatków, alternatywnych wersji utworów itp. Słuchacz ma możliwość porównania różnic, a jest ich dość sporo. Aby cieszyć się pełnią tych utworów trzeba posiadać odtwarzacz obsługujący standard DVD-Audio. Jeśli nie, możemy skorzystać albo z zapisu DTS 5.1 lub stereo o trochę niższych parametrach – 24bit/48kHz (oba działają w zasadzie w każdym odtwarzaczu DVD).

Cieszę się, że katalog studyjnych albumów King Crimson zostaje wydany w ten sposób. Taki format pozwala na nowo odkryć te nagrania i naprawdę cieszy uszy. Produkcja dźwięku surround została zrobiona na naprawdę wysokim poziomie. Wszystko powstało w zasadzie na nowo z dbałością o każdy najmniejszy szczegół. Jako miłośnik muzyki cieszę się, również iż zarówno Fripp jak i Wilson postawili na pyty DVD-Audio, a nie na SACD - które moim zdaniem mają niższe parametry i mniejsze możliwości techniczne, ale to nie temat na teraz.
Warto sięgnąć po nowe-stare płyty. Jeśli nawet znamy te nagrania to w tym przypadku odkryjemy ich nowe, drugie życie. A ci którzy jeszcze, jakimś cudem nie znają muzyki King Crimson powinni czym prędzej po nią sięgnąć. Teraz tym bardziej jest ku temu okazja.
I przepraszam, jeśli nie wyszła mi typowa recenzja. Po prostu ciężko jest napisać coś nowego i oryginalnego o dziełach Karmazynowego Króla... a muzyka i tak sama przemawia przez siebie. Nawet oceny nie wystawiam gdyż są to po prostu arcydzieła.